poniedziałek, 30 listopada 2009

Zgubny Krąg Bezczasu

Byłam w Bezczasie przez chwilę...



Trafiłam tam przez pomyłkę, więc nie wypadało zabawić dłużej. Zresztą, trochę się obawiałam. To jedno z tych Bezmiejsc, które magnetyzują i odpychają jednoczeście: niby przyjaźnie i zielono, ale też chłodno i niepokojąco. Nie było więc sensu ryzykować. Lepiej zachować ostrożność w obcowaniu z Bezwymiarem.



Konstrukcja Bezczasu była promienista i zdawałoby się - przejrzysta. Liściaste kręgi rozstrzelone były daleko dookoła. Wydawały się jakby zamknięte w Wielkim Kręgu Bezruchu. Ale Bezruch był tylko złudzeniem. Zieleń nieustannie gmatwała się w sobie, plątała i skręcała. Gubiła swoją zieloność w żółci i błękicie, by znowu nabrać mocy szmaragdu i... groszku. Zatracała się we własnym fermencie, gniła, by wrócić świeża i niewinna.





Wkrótce pojawią się nowe kręgi, inne znikną w otchłani. Gdy tylko odwrócimy nasz wzrok, cała machina Bezczasu, ruszy skrzypiąc i rzęrząc. Bardzo powoli nabierze tempa. Rozpędzi się, by całkiem zamazać się w fioletach i różach, które niegdyś koiły, a teraz w tym pędzie próbują rozpaczliwie uciec przed zachłannymi brązami Bezmiaru. Niedługo to właśnie brąz zdominuje Bezczas.



Chyba jeszcze niejeden Bezczas przede mną...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz