sobota, 17 kwietnia 2010

Tamto oblicze Bezczasu























Koniec wszechwładzy brązów.
Skończyły się.
Zszarzały.
Aż do samego bezkoloru.
Aż do samego popiołu.






Bezczas rozpada się na części.
Defragmentuje się.
Walczy wszystkimi odnóżami.
Złamane skrzydło.






Ale to nie ogień tła jest wrogiem.
On dopiero świta.
Ukoi siwość i czerń.
Odnowi.
Rozbudzi.




Tracę nad tym kontrolę.
Głowa i ręce pracują poza świadomością.
W bezczasie.




Kiedy malowałam ten obraz kilka tygodni temu i robiłam notatki między innymi do tego bloga, nie przypuszczałam, że teraz to wszystko, co wówczas czułam i myślałam, dzisiaj nabierze zupełnie nowego znaczenia.
Ale nawet to dzisiejsze znaczenie wkrótce straci swoją moc.
Życie płynie dalej.
Za jakiś czas pewne słowa i fakty nie będą się już tak silnie kojarzyć ze sobą.

To jenak wciąż na nowo uświadamia mi, że wszystko, co kiedyś zostało stworzone i napisane, odnajdzie swój nowy sens (być może jedyny właściwy) w prywatnych, skrytych i tymczasowych odczuciach odbiorcy.
To co "autor miał na myśli", ma znaczenie dla autora.
To, co odbiera widz, czytelnik, słuchacz... jest najważniejsze. Jest wszystkim. Dla sztuki.